Oj tak. Wymieniam tę cechę na pierwszym miejscu, bo prawdopodobnie najbardziej mi doskwiera. Włosi nie reagują, kiedy powinni. Nie mówię tu o zdenerwowaniu się na drugą osobę w sytuacjach prywatnych, ale o reakcje społeczną w ważnych kwestiach. Najbardziej mam na myśli kwestie polityczne. Nie związane tylko z obecnym rządem i decyzjami, które podejmuje, ale z każdym rządem, który podejmował krzywdzące dla społeczeństwa decyzje. Już dawno powinni się zbuntować i zareagować, a oprócz narzekania (o czym możecie poczytać tutaj) nie robią absolutnie nic. Skazując się na niepewną przyszłość i starość.
To kolejna rzecz, której nie znoszę. I tak naprawdę nie wiem, z czego wynika. Czy z chęci zaczarowania prawdziwej rzeczywistości, na którą nie reagują (patrz wyżej) czy z pozerstwa czy z braku umiejętności realnego ocenienia własnej sytuacji finansowej i sytuacji gospodarczej kraju. Faktem jest, że na bogate i wystawne życie pieniądze się skończyły w latach dziewięćdziesiątych. Dziś już nie zarabiają tyle, co kiedyś, ale dalej wydają tyle samo. Powiedzielibyście to, obserwując Włochów, kiedy przyjeżdżacie na wakacje?
Pracuje w sektorze usług. W branży, gdzie mój błąd może kosztować klienta bardzo duże pieniądze. Ale w dalszym ciągu są to tylko pieniądze. Błąd ma znaczenie, ale nie zagraża nikomu. Poprzednio pracowałam w branży naftowej, w firmach, które budowały największe rafinerie na świecie. Błąd inżynierów przy projektowaniu maszyn, procesów mógł kosztować życie lub zdrowie osób pracujących docelowo w tych rafineriach. Niestety nie brakowało inżynierów, którzy traktowali sprawę po macoszemu, projektując urządzenie, które nie spełniały wszystkich norm. Jestem na to bardzo wrażliwa i zwracam uwagę na moją pracę biurową, ale także i moich kolegów.
Może to tylko mój problem, ale przez tyle lat – mając wielu wspaniałych znajomych – nie udało mi się zbudować prawdziwej szczerej przyjaźni. Mimo odwzajemnionej sympatii, relacja kończy się w pewnym momencie. W Polsce nawet serdecznej koleżance, której można się wyżalić przy filiżance dobrej kawy albo kuflu piwa. Nie mówiąc już o przyjaciołach. We Włoszech można mieć co najwyżej namiastkę tego. I nie mówię tylko o sobie, ale również o „przyjaźniach” zaobserwowanych wśród znajomych. Może macie inne doświadczenia?
Myślę, że ten punkt w jakimś stopniu łączy się z poprzednim. Przewodnimi hasłami do tego punku są dwa powiedzenia: „Tra moglie e marito non mettere neanche un dito”, czyli Pomiędzy męża i żonę nie wkładaj nawet palca oraz „Fatti i fatti tuoi”, które ma również niecenzuralną wersję, a oznacza tyle co Zajmuj się swoimi sprawami. W myśl tych dwóch przysłów nie Włosi nie reagują na krzywdę drugiego człowieka czy problemy, jakie może mieć.
Mimo, że wydaje się, że są narodem bardzo tolerancyjnym i otwartym, to gdzieś podskórne chyba nie do końca. Mam wrażenie, że jestem akceptowana przez środowisko, w którym przebywam. Jednak często, zwłaszcza na południu byłam po prostu „a polacca” lub „la polacca” tak jak mówią z przekąsem „Zingaro” (Cygan) czy „Marocchino” (Marokańczyk). Na wieść, że jestem Polką zostawały mi przypisywano pewne cechy i zachowania, według Włochów wspólne i prawdziwe u pewnej grupy osób, oraz -niezależnie od mojego wykształcenia-grupowano do pewnego rodzaju prac. Na Północy jest trochę lepiej, ale w dalszym ciągu jestem Polacca. Zwłaszcza jak upominam się o swoje.
To nawet ma swoją oficjalną nazwę w języku polskim: strajk włoski ;), po włosku sciopero bianco. Jednak niestety nie mówimy o strajkowaniu a o prawdziwym sposobie pracy. Włosi są potwornie wolni w rozwiązywaniu spraw, zwłaszcza oficjalnych. Sprawa, która zazwyczaj, żeby mogła być załatwiona musi przejść przez kilka działów, zawsze gdzieś, w którymś się zastoi lub zaginie pod stertami papierów lub całkiem. Tak samo jest w pracy, w każdej pracy jest kolega lub koleżanka, która nie jest w stanie zająć sprawą, bo….ma zawsze jakiś problem.
To jest jedna z rzeczy, która mnie przeraża bardziej niż jej nie znoszę. Okrojony do granic możliwości program nauczania, wypuszcza młodych ludzi, którzy nie znają ani mapy Europy ani swojej historii! O językach obcych nie wspomnę. I jeszcze studia. Na większości kierunków istnieje system 3+2, który w efekcie trawa 2 razy dłużej lub więcej. Nie ma obowiązku terminowego zdawania egzaminów, można również odrzucać ocenę i próbować jeszcze raz lub kilka razy. To w połączeniu do powolności Włochów, umiłowaniu życia z rodzicami lub na ich rachunek lub konieczności pracy, aby móc się utrzymać, daje właśnie taki efekt, że zaczynając studia w wieku lat 18 lub 19 mało kto kończy je przed trzydziestką. Oczywiście studia we Włoszech są płatne, więc im dłużej się studiuje, tym dłużej napływają pieniądze do państwa, któremu nie na rękę jest zmieniać ten stan rzeczy.
Przypomina, że wszystko to, co tu ujęłam to tylko i wyłącznie moja subiektywna ocena sytuacji i Włochów, jakie poczyniłam przez 12, 5 lat mieszkania w tym raju, zarówno na Południu jak i na Północy. Zapraszam do dyskusji, polemiki, do dodania coś od siebie:)
Dodaj komentarz