Jak zapewne wiecie, a jeśli nie to możecie przeczytać o tym tutaj, przez kilka lat mieszkałam w Neapolu. Udałam się tam aby spełnić moje ówczesne marzenie – zrobić studia doktoranckie z językoznawstwa.
Dlaczego właśnie Neapol? Droga do niego nie była tak oczywista, jakby się mogło wydawać. Dawno, dawno temu w 2004r. pojechałam na wakacje do Baia Domizia. Dorabiałam sobie latem jako aiuto cuoco w restauracji w tej letniskowej miejscowości. Poznałam wówczas wielu Neapolitańczyków (byli nimi zarówno właściciele restauracji, jak i inne osoby tam pracujące). To oni zarazili mnie miłością do swojego miasta. Wcześniej nie darzyłam je sympatią i unikałam w trakcie moich odbytych i planowanych wędrówek po Italii.
Tamtego lata coś się zmieniło nieodwracalnie. Po wakacjach i po późniejszym stypendium w Perugii, wróciłam do Polski na ostatni rok studiów. Wówczas utrwaliło się we mnie pragnienie doktoratu, który w pierwotnym zamierzeniu miałam robić na rodzimej uczelni, czyli Uniwersytecie Śląskim. Powoli przygotowywałam się to tego zarówno psychicznie jak i do egzaminu wstępnego.
Nagle pojawił się pomysł zrobienia tych studiów we Włoszech. Pierwszą metą miało być Bari, ale po kilku tygodniach wypadło z listy i zastąpił je właśnie Neapol. Fascynacja tym miastem nie minęła mimo upływającego czasu. Pragnienie życia między Neapolitańczykami, wsiąknięcia w miasto, jego kulturę i obyczaje było we mnie w dalszym ciągu silne. Czy mógłby być lepszy sposób na to niż podjęcie studiów doktoranckich?! Zaczęłam szukać uczelni i odpowiedniej szkoły doktoranckiej, która by mnie zainteresowała. Tak, w moich poszukiwaniach internetowych, trafiłam na „L’Orientale” i kierunek Teoria della Lingue e del Linguaggio (Teoria Mowy i Języków). Wówczas siedziba studiów mieściła się na Piazza San Domenico Maggiore, 12, w samym sercu Neapolu.
Pamiętam, jak pierwszy raz szłam drogą pod górę (Neapol wznosi się w górę, więc jest pełno wzniesień) do Palazzo Corigliano; jak pierwszy raz widziałam tłumy studentów, które gromadziły się na placu przed budynkiem. Pamiętam, jak po raz pierwszy przekroczyłam próg ogromnej biblioteki, w której mieściła się siedziba doktoratu. Tam po raz pierwszy rozmawiałam z jedną w wykładowczyń tego doktoratu, prof. Rossellą Pannain, która zajmuje się językoznawstwem kognitywnym. To ona właśnie opowiedziała mi, jak wyglądają studia, które wybrałam, nabór i zobowiązała się poinformować mnie mailowo, o nowym naborze.
Jak teraz o tym myślę, to zastanawiam się, co było we mnie tak przekonywującego. Co sprawiło, że podjęła takie zobowiązanie. Przecież mogłam się okazać tylko osobą, która, owszem, jest zainteresowana, ale koniec końców i tak się nie zdecyduje. Miało to się wiązać to z przeprowadzką do innego kraju, do takiego miasta jak Neapol. Jednak wtedy wyczuła, że jestem naprawdę zdeterminowana. Napisała maila z informacją, że nowy nabór pojawił się na stronie internetowej. Natomiast ja zrobiłam to, co miałam zrobić ze swojej strony.
Kolejny raz spotkałam ją na egzaminach wstępnych, dodało mi to otuchy, choć, oczywiście, nie miałam żadnych forów.
Egzaminy wstępne były dwuetapowe, najpierw część pisemna a następnie część ustna. Warunkiem dopuszczenia do części ustnej była odpowiednia ilość punktów. Tematem, na który mieliśmy się wypowiedzieć był chyba element znaczony i element znaczący według De Saussure’a i dwa inne pytania. Część ustna była już bardziej formalnością i, przynajmniej w moim przypadku, polegała na opowiedzeniu o mojej ścieżce edukacji. O powodzie, który mnie przywiódł do Neapolu, na tej konkretną uczelnię. O ty, co sprawiło, że wybrałam akurat ten kierunek studiów a nie italianistkę albo studia słowiańskie.
Ogłoszenie wyników było tego samego dnia. Tego roku ogłoszono nabór na 2 miejsca ze stypendium. Oznaczało, że drugie tyle mogło być przyjęte bez stypendium. Połowa tych miejsc mogła być przeznaczona dla studenta z innego kraju. Było nas 5 kandydatów, dlatego tak też kolegium wykładowców zadecydowało, że dwie osoby dostaną stypendium. Dwie zostaną przyjęte bez stypendium a ja jako student z obcego kraju. Dla każdego było miejsce, choć-oczywiście-ważną rolę odgrywały wyniki egzaminu wstępnego.
Trudno oczekiwać, w takim mieście jak Neapolu, że ktoś, kto przyjeżdża z zewnątrz będzie mógł stypendium otrzymać. Jest to jest raczej zarezerwowane dla osób, które profesorowie znają, z którymi współpracowali już w trakcie studiów magisterskich. Mimo iż nie otrzymałam stypendium, to status studente straniero również miał swoje plusy. Jedyną opłatą, jaką ponosiłam był podatek regionalny w wysokości 42 euro rocznie! Oprócz tego musiałam się utrzymać samodzielnie, w związku z czym chwytałam się różnych dorywczych prac. Trwało to do czasu, kiedy zaczęłam współpracować z Uczelnią.
Zajęcia odbywały się raz na miesiąc mniej więcej i trwały np. dwa dni z rzędu. Na drugim roku połączono nas z doktoratem z językoznawstwa w Istituto per le Scienze Umane. Tam zjazdy były tygodniowe lub dwutygodniowe. Było to prawdziwe full immersion w różne zagadnienia językoznawstwa oraz okazja do spotkania z bardzo ciekawymi wykładowcami.
Nie do końca jestem zadowolona z „opieki” promotora. Myślę, że gdyby był bardziej obecny i bardziej zaangażowany w moją pracę naukową, mogłoby być jeszcze lepiej. Nie mam porównania ze studiami doktoranckimi w Polsce, może wygląda to dokładnie tak samo. Wiem jednak, że narzekają na to również inni doktoranci. Obecnie pracuję z dziewczyną, która ukończyła doktorat z filozofii na Uniwersytecie w Trieście i skarżyła się na to samo.
aCykl studiów trwa trzy lata, ale w moim przypadku i wszystkich innych moich koleżanek ze studiów, trwał cztery lata. Oprócz studiów musiałam się także utrzymać, a co za tym idzie poświęcać temu czas. Odbiło się to na mojej pracy doktoranckiej nie zadowoliło mojego promotora jeśli chodzi o część teoretyczną. W związku z tym, zadecydowaliśmy, że dodatkowy rok pozwoli mi wypełnić te braki. Część praktyczna była nowatorska, więc tu nie było problemów. Mając dodatkowy rok dodałam jeszcze jeden rozdział, który wymagał ode mnie sporego nakładu pracy dodatkowo.
Dla kogoś, kto fascynuje się lingwistyką studia doktoranckie z tego zakresu były naprawdę interesujące. Słuchałam jak z namaszczeniem wykładowców, którzy zajmowali się opisywaniem języków i kultur bardzo nam odległych. To samo, kiedy mieliśmy dwutygodniowy kurs języka baskijskiego czy fonetykę prajęzyków albo neurolingwistykę. Wszystko to, co oddalało się od językoznawstwa, które miałam okazję studiować wcześniej, bardzo mnie fascynowało. Dziś pewnie tego brakuje mi najbardziej. Do tego typu wykładów nie ma dostępu jeśli nie poprzez bezpośredni kontakt z wykładowcami, którzy są jednocześnie badaczami danego zagadnienia.
Okres studiów doktoranckich był bogaty również w inne doświadczenia. Byłam nauczycielką języka polskiego dla dzieci polsko-włoskich w wieku przedszkolnym, dziennikarką magazynu internetowego Uczelni http://magazine.unior.it/ita. Z resztą przeprowadzono ze mną również do niego wywiad a można go przeczytać pod tym linkiem. Wiele się od tamtego czasu zmieniło w moim życiu i w mojej głowie. Mimo to ten wywiad jest dla mnie miłą pamiątką tamtego okresu. Miałam okazję współpracować przy pracach dotyczących relacji pomiędzy Uniwersytetem Śląskim i Uniwersytetem w Neapolu – któż lepiej niż ja tam pasował :)?! To było jedno z najbardziej ekscytujących doświadczeń w moim życiu zawodowym. Współpracowałam również dla Ordine dei Dottori Commericalisti przy organizacji dnia poświęconego współpracy handlowej polsko-włoskiej. Byłam asystentka także przy organizacji studiów podyplomowych na neapolitańskiej uczelni czy też przy Obserwatorium Naukowym w „L’Orientale”. Mnóstwo fantastycznych spotkań, ciekawych doświadczeń i cennych długotrwałych kontaktów.
Obrona mojego doktoratu zbiegła się z wejściem w życie ustawy o szkolnictwie wyższym, która praktycznie uniemożliwiła nowe zatrudnienia na uczelniach. Nie chcę wchodzić w szczegóły uchwały. Miało to coś wspólnego w zachowaniu równowagi pomiędzy ilością zatrudnionych wykładowców i produkcją naukową uczelni. Obrona doktoratu odbyła się również tuż po mojej przeprowadzce do Mediolanu. Komplikowało moją ewentualną współpracę z uniwersytetem. Dlatego z bólem serca zdecydowałam, że nie będę przez kolejne lata czekała na okazję swojego życia. Nie było to łatwe, bo bycie badaczem językoznawstwa i wykładowcą uniwersyteckim było moim absolutnym marzeniem. Zdecydowałam pójść do „normalnej pracy”. Nie żeby było łatwiej, ale to już temat na osobną opowieść.
Mimo iż poświęciłam bardzo dużo dla zrobienia doktoratu a później byłam zmuszona zrezygnować z tego pragnienia. Wydawać by się mogło, że ta historia ma negatywne zakończenie. Życie, jednak, pisze zaskakujące scenariusze. Kto wie czy za niedługo nie będę zajmowała się czymś, co jest zgodne z moim wykształceniem. Być może dyplom, który z resztą odebrałam dopiero kilka tygodni temu (tak, uczenia ma swój czas…bez komentarza), nie będzie musiał zalegać w szufladzie.
Jeśli masz jakieś pytania dotyczące studiowanie we Włoszech, chętnie odpowiem. Mam nadzieję, że w tekście, oprócz mojej historii, jest wiele cennych informacji dla zainteresowanych. A jak z Twoimi marzeniami? Czy pracujesz w zawodzie, w którym się wykształciłeś czy który wymarzyłeś?
Dziękuję za słowa wsparcia 🙂
Świat pójdzie na przód jeśli ludzie będą się wspierali w osiąganiu celów i realizowaniu marzeń a nie jak będą się krytykowali i sabotowali swoje działania 😊
Muszę przyznać, że imponująca ścieżka edukacji, jak i zawodowa. Ścieżka spełnionych marzeń i realizacji zamierzonych celów. U mnie było troszkę inaczej, gdyż z uwagi na macierzyństwo cześć planów uległa odroczeniu, a cześć odeszła gdzieś bezpowrotnie. Niemniej te najważniejsze zrealizowałam i teraz robię to, co lubię. Tylko doktorat niestety, który miałam rozpocząć tuż po studiach, pozostał w sferze planów. Kto wie, może kiedyś.
Nie poddawaj się! Córa odchowana a przed mamą cały świat stoi otworem. Trzymam kciuki i mam nadzieję, że wkrótce napiszesz mi, że odkurzyłaś jakieś marzenie i starasz się, aby się zrealizowało:)