Myślisz, że to proste? Nawet nie sprawdzam daty ostatniego postu na tym blogu. Mineło pewnie ze dwa lata. I teraz zdecydowałam się wrócić, myślę, że to ten czas, a ja jestem gotowa. Wiem, jak to wygląda. Jak w kiepskim filmie, kiedy ktoś zaufany wyjeżdża a po dwóch długich i bardzo trudnych dla świata latach…wraca. Wracam, bo wiem, że moja misja się jeszcze nie skończyła, bo wiem, że lubisz się uczyć włoskiego i poznawać Włochy moimi oczami, moim nosem, rękami i ustami.
Może już zauważyłaś/-eś jeśli śledzisz mnie w mediach społecznościowych, że Różana fontanna jest inna. A to jeszcze nie koniec zmian. Zmienia się sporo rzeczy, bo zmienia się przekaz. Chcę pokazać Ci jak się uczyć włoskiego i poznawać Włochy wszystkimi zmysłami. Dlatego przede wszystkim zmienia sie formuła bloga. Nie będzie dwóch tekstów tygodniowo, bo nie wiem, skąd miałabym wytrzasnąć czas na trzy teksty. Wenę pewnie bym znalazła, bez większych problemów, ale z czasem byłoby już gorzej.
Dlatego stawiam na jeden tekst, który jest połączeniem dwóch poprzednich; czyli gramatyka wpleciona w realia. Nie oznacza to, że nie napiszę nigdy oddzielnego tekstu realioznawczego.
Na mediach społecznościowych pojawia się też nowy content, mamy więcej włoskości, więcej tematów aktualnych. Będzie więcej grafik do nauki języka. Nie chcę przy tym traktować jęyzka włoskiego w sposób szkolny. Chciałabym, aby ten blog i inne miejsca w sieci były przyjazne na miłośników włoskości, Włoch, kultury, języka, ludzi. Niekoniecznie tylko dla tych, którzy się włoskiego uczą, ale również dla tych, którzy do Włoch podróżują, czytają włoską literaturę, kochają włoską kuchnię. Dla wszystkich, którzy chcą doświadczać włoskości wszystkimi zmysłami. Język będzie wplatany „przy okazji”, a jak się potem okaże, niepostrzeżenie zostaną w Twojej pamięci zwroty, wyrażenia, scenki gotowe do użycia. Według metody komunikacyjnej, metody, która pozwoli Ci się poczuć pewnie we Włoszech i wśród Włochów zarówno jeśli chodzi o „wiedzę” o tym kraju, jak i o język włoski.
No to jak? Widzisz oczyma wyobraźni, jak świetnie dogadujesze się z Włochami, bez spiny i blokady językowo-społeczno-kulturowej? Ja widzę. Widzę jak masz śmiałość zagadać, nawet w małym miasteczku. Jak dzięki temu poznajesz Włochy inaczej, głębiej, niesztampowo, tylko po swojemu, po ludzku, wszystkimi zmysłami.
Kiedy tylko mogę uciekam z Mediolanu. Lubię go, ale chyba nie przepadam za strukturą dużego miasta. Może to i wiek. Częściej szukam ukojenia nerwów w zieleni, w górach, na morzem, nad jeziorem, nad talerzem.
W sobotę rano, takie nasze rano, wsiedliśmy w samochód. Zaraz nie tak szybko.
Rano wyszłam z psem. Lekki chłód oprócz drezczy wzbudził moje wątpliwości, co do tego, jak powinniśmy się ubrać, bo skoro w Mediolanie jest chłodno, w górach bedzie jeszcze chłodniej. Ucieszona tym rozumowaniem, wróciłam do mieszkania by doglądac ostatnie przygotowania i wyszperać odpowiednią garderobę. Plecak, syn, pies, transortówka na psa, długa smycz dla psa, mąż, okulary przeciwsłoneczne, ja, żel do dezynfencji, maseczki. Uff, można schodzić.
Na dworze…żar leje się z nieba. Mam chwilę wahania, co robić. Na szczeście, niezawodna cebulka mnie ratuje i możemy ruszać.
Jeszcze sybkie sprawdzenie trasy, gdzie mamy jechać i wpisanie dokładnego adresu w nawigację i można ruszać. Mieszkamy blisko obwodnicy, która łączy się z autostradą. W zaledwie kilka minut opuszczamy zabudowania miejskie i wtapiamy się w tasiemkowe drogi prowadzące w różnych kierunkach.
Podczas ubiegłorocznego lockdownu autostrady opustoszały. ten widok, jak i wiele innych z tamtego okresu już na zawsze zostanie w mojej pamięci.
Dziś można się już otrząsnąć z tego koszmaru, wziąć głęboki oddech i patrzeć jak inne samochody mkną przed siebie. Ktoś na lotnisko, ktoś na zakupy, ktoś na wycieczkę, tak jak my.
Te malutkie kolorowe punkciki przesuwają się równomiernie po gładkiej nawierzchni doskonałej jakości dróg.
Nasz kierunek to Valli Bergamasche, czyli Doliny Bergamskie, które zaliczane są do Preapl. Niewiele mi trzeba, gdy tylko zbliżamy się w kierunku Val Vertova, zaczynam powoli metaforycznie przebierać nogami. Zmienia się powietrze, moje oczy patrzą inaczej. Jestem uważna, dostrzegam każdy najmniejszy element krajobrazu. Czy jestem kierowcą? Nie, mam ten komfort, że mogę cieszyć się podróżą z wygodnego miejsca pasażera i zamiast koncentrowac się na mijających mnie samochodach, koncentruję się na mijanych drzewach.
Val Vertova to nie zbyt uczęszczana dolina, dlatego też staje się naszą metą. Niestety, nie jest nam dane się do niej dostać. Wskuten nowego miejskiego rozporządzenia droga, która prowadzi do zwyczajowego parkingu została od marca zamknięta dla ruchu nie dla mieszkańców, więc samochów należy – w bezpieczny i zgodny z przepisami sposób – zostawić w przyjegającej miejscowości Vertova albo trochę bliżej zamkniętej drogi, na obrzeżach, w miejscach gdzie to jest niedozwolone.
Nie chcę się poddać, mam nadzieję, że się jeszcze uda, ale trasa do pokonania jest dla nas trochę długa. Z małym dzieckiem i psem, przez betonową drogę, po któej przemieszczają się auta, żeby w ogóle dojść do szlaku. Może dla kogoś to nie problem – my muimy odpuścić.
Decydujemy się na zwiedzanie małej miejscowości Gromo, zaliczanej do jednej z najpiękniejszych włoskich osad.
Włoskim zwyczajem zaczynamy zwiedzanie od … aperitivo w barze w centrum miasteczka. Sympatyczna właścicielka bierze od nas zamówienia: Sritz, Tonic z cytryną i sok ze pomarańczy. Tymczasem czekamy na nasze zamówienie rozglądając się po placyku. Jesteśmy my i zaledwie kilka osób. Lekko podniesiony głos roznosi się po całym placu, możemy praktycznie rzecz biorąc uczestniczyć w rozmowach innych klientów. W tym samym momencie potężny mężczyzna z dużym brzuchem z żółtym swetrze wstaje i wchodzi do drzwi w budynku obok baru. Zostawia otwarte drzwi za sobą i już pochwili rozbrzmiewa z ogomną siłą dzwon z kościelnej wieży. Podnoszę oczy, że zobaczyć, skąd dochodzi dźwięk. Wydawał się wprost nad nami. Człowiek w żółtym swetrze wszedł do kościoła, potem do dzwonnicy i … zaczął dzwonić. Spojrzałam na zegarek, była punk dwunasta. Po kilku uderzeniach serca dzwonu, wrócił, jakby nigdy nic i zajął się innymi sprawami, rozmawiał z gości.
Uwielbiam takie małe miasteczka, gdzie wszystko dzieje się na Twoich oczach. Gdzie każdy może uczestniczyć w tworzeniu rytmu tego miejsca. Gdzie nikt się nie spieszy a jednocześnie wszyscy są w coś zaangażowani.
Od człowieka w żółtym swetrze oderwała mnie właścicielka baru, która z uśmiechem podawała nasze napoje i dwa talerze lokalnych przysmaków do skoszotwania. Jest kilka kromeczek bułki, miejscowe salame, kawałek pizzy i ravioli z branzino polane omastą z masła i szałwii. Jakże odmówić właścicielce, własnym oczom i żołądkowi. Spałaszowaliśmy wszystko w mgnieniu oka.
Po aperitivo czas wreszcie na zwiedzanie. Lokalne biuro turystyczne znajduje się kilka metrów od baru. Dwie sympatyczne dwudziestolatki z akcentem informują nas o jedymym evenicie, który będzie się odbywał popołudniu. Podają mapę centrum miasteczka z zaznaczonymi miejscami godnymi zainteresowania i szczerze informują nas, że jest już 12,30 i biuro informacyjne właśnie zamyka na przewę obiadową. Były i tak bardzo uprzejme nie ma co nadużywać gościnności. Z mapą damy sobie radę.
W samym tylko placu głównym są trzy lub cztery punkty do zwiedzania. Następnie zagłębiamy się w wąskie uliczki, aby zobaczyć arkaty, panoramiczne restaurację i dojść do rozwidlenia, gdzie zarówno w prawo jak i w lewo jest coś do zobaczenia.
Decyduję, że pójdziemy w lewo, zachęceni zdjęciem uroczego zameczku, który znajduje się tuż obok. W pobliżu spotykamy kobietę, któa tłumaczy nam, że zameczku nie można zwiedzać poza wyznaczonymi do tego data, gdyż jest zamieszkany przez rodzinę miejcowych przedsiębiorców, którzy zamienili teren, na którym wybudowano szkołę i przedszkole na zmeczek i przylegający do niego domek strażnika zamku w imieniu poprzednich właścicieli. Dziś w zamku na wzgórzu, z widokiem na potok miekszają starsi właściciele z córką i jej rodziną a w „domku strażnika”, która jest okazałą willą mieszka syn właścicieli sam.
Co za szczęście, Franco właśnie podjeżdża. Nasza sympatyczna rozmówczymi przyspieszyła kroku i zagaduje mężczyznę pytając, czy możemy zwiedzić miejsce. Młody mężczyzna czerwony na twarzy, życzliwie, ale jednak odmawia, informując, że są do tego przeznaczone dni a poza tym dziś nie ma w domu jego mamy.
To nic, mężczyzna był i tak bardzo uprzejmy, dziękujemy mimo wszystko i żegnamy zarówno syna właścicieli zamku, jak i naszą rozmówiczynię, która czeka na wychodzącego właśnie ze szkoły wnuka. A my decydujemy się jechać już do naszej baity na obiad.
Tu Cię na chwilę zostawię. Chciałabym opowiedzieć Ci o tym doświadczeniu po włosku.
Do opisów, do mówienia o czynnościach przeszłych oraz do mówienia o czynnościach, które jeszcze się nie skończyły idealne będzie imperfetto, które wprowadzałam jakiś czas temu. Poznałaś/-eś już czas przeszły dokonany, o którym mówiłam w kilku lekcjach. Warto się zatrzymać przy tym, kiedy czas przeszły dokonany a kiedy niedokonany.
Przypominam, jeśli jakieś wydarzenie z przeszłości było punktem lub odcinkiem czasowym, który się zakończył, wówczas użyjemy passato prossimo, jeśli czynność się nie zakończyła to imperfetto. Na tle czynności niedokonanej, o której nie wiemy czy się zakończyła – będzie imperfetto, następuje jakieś skończone zdarzenie, które będzie w passato prossimo. Użyjemy imperfetto również wtedy, kiedy mamy dwie lub więcej czynności przebiegających równolegle. Podczas gdy passato prossimo użyjemy przy wyliczaniu czynności, które po sobie nastąpiły i już się zakończyły.
A teraz jedziemy dalej. Dosłownie i w przenośni.
L’agriturismo Ca’ di Racc, ho letto sulla targhetta lungo la strada. E lì che andiamo. Ho fame, ho voglia di mangiare qualcosa di buono.
-Mi devi aiutare a guardare, dove è il posto, ha detto mio marito.
-Certo, ho detto, aggustandomi gli occhiali per vedere meglio.
Ecco la strada, non era facile da trovare. Ma l’ultima insegna indicava una strada in salita che – per quanto prometteva una bella vista – era abbastanza ripida. In ogni caso non potevamo rinunciarci. Avevamo la prenotazione. E tra l’altro cercavamo di andarci già a febbraio, ma poi a metà del mese è stato annunciato un ennesimo locdown, Milano in zona rossa, quindi non potevamo abbandonare la città. Inoltre, le Valli Bergamasche in uel periodo subivamo una morìa a causa del virus odiato da tutti. Non potevamo non andarci. E poi, io avevo fame!
Eccolo, finalmente. Agriturismo, ristorante, fattoria didattica, noleggio bici.
-Sono ben attrezzati qui, ho pensato.
L’agriturismo offre anche le stanza in fitto. E’ una casa di legno color marrone scuro, piena di fiori. Davanti all’ingresso una veranda, dove sono stati disposti i tavoli. Fra i tavoli girava una donna minuta di circa trentacique – quarant’anni. Non riuscivo a stabilire. Magra, con cappelli scuri, ricci, lunghezza fino alle braccia.
Mio marito ha preso la situazione nelle sue mani e ha fermato la donna, dicendo:
-Buongiorno, c’è Stefania?
-Sono io, ha detto la mora.
Così abbiamo conosciuto Stefania che ci ha subito indicato il tavolo. E dopo poco ha portato il menu. Bene, così iniziamo a ragionare, ho pensato.
Mentre Stefania serviva gli altri tavoli, noi sceglievamo i nostri piatti. Quando abbiamo finito, con un cenno l’abbiamo chiamata al tavolo.
Jestem wielką miłośniczką kuchnii włoskiej. Nie mówię tylko o pizzy i spaghetti. żyję w tym kraju zbyt długo, żeby jeszcze zachwycać się tylko pizzą i spoaghetti. Co nie znaczy, że ich nie jem pizzy, ale trudno mnie zadowolić.
Tymczasem, doceniam regionalne produkty tzw. a chilometro zero, które nie musiały być transportowane przez wiele kilometrów, tracąc na swojej świeżości i wyglądzie.
Mamy taką zasadę z moim mężem, że wybieramy różne dania a potem dzielimy się nimi po połowie, tak aby móc jak najwięcej skosztować.
Tym razem nie było inaczej.
Aby jak najlepiej dotrzeć do twojego smaku oraz żołądka, pozwoliłam sobie zrobić kilka zdjęć zawartości naszych talerzy.
Jeśli znasz i lubisz lasagne, to myślę poprostu musisz spróbować wariantu z mięsem z gęsi (jeśli jesteś mięsożerny). Miękkie plastry z ciasta makaronowego i ciekawy sposób łączy z wyjątkowym smakiem mięsa z gęsi, które nie podobne jest smakiem do drobiu.
Dodaj komentarz