• Strona główna
  • Język włoski
  • Około języka
  • Język (z) pasją
  • Kontakt
  • O mnie
Różana fontanna
  • Strona główna
  • Język włoski
  • Około języka
  • Język (z) pasją
  • Kontakt
  • O mnie

W europejskim epicentrum koronawirusa

20/06/2020 0 comments Article Około języka

To były dziwne trzy miesiące. Nigdy niczego takiego nie przeżyłam. Do tej pory nie jestem pewna, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę. Chciałabym podzielić się z Wami tym, co się działo w Mediolanie i Lombardii – europejskim centrum koronawirusa. Chciałabym pokazać Wam postawy ludzi, nastroje społeczne i mnóstwo pozytywnej energii, która wzruszyła cały świat, zanim został on dotknięty i doświadczony w ten sam sposób.

Do Włoch to nie dojdzie

Piątek, 21 lutego 2020. To dla mnie dzień, w którym wszystko się zaczęło.

Dwa pierwsze przypadki zarejestrowano w Rzymie w styczniu. Była to para chińskich turystów, których umieszczono od razu w Instytucie Chorób Zakaźnych „Spallanzani”. Poczułam lekkie kłucie, kiedy podano tę wiadomość. Uspokoiłam się, jednak, szybko, bo dookoła głosy mówiły „do Włoch to nie dojdzie”. I wierzyłam w to. Przecież były już inne epidemie, mniej lub bardziej rozpowszechnione: Sars, Ptasia grypa, świńska grypa, itp. Za każdym razem były gdzieś daleko, bardzo daleko. Nie istniały.

Ale 21 lutego, w porze obiadowej, kiedy siedziałam przy stole w kuchni w pracy, wszystko runęło. To właśnie wtedy koleżanka powiedziała te straszne słowa. „W Lombardii odnotowano 6 przypadków. 38-letni menedżer i jego żona w ósmym miesiącu ciąży są na oddziale reanimacyjnym w ciężkim stanie”. Nie mogłam w to uwierzyć. Przegapiłam zupełnie informacje o rozwoju koronawirusowej sytuacji.

Wieczorem podczas przygotowywania kolacji zaczęłam rozmawiać o tym z moim mężem. I nagle on mówi, że przypadków w Lombardii jest 14. „Mylisz się”, oponuję. „Przecież to nie możliwe, żeby w ciągu kilku godzin przybyło osiem nowych przypadków!”. Na co powiedział mi mój mąż nieco rozdrażniony moim niedowierzaniem: „Jak mi nie wierzysz, to zobacz”. Zobaczyłam. I to była prawda. Podczas kolacji unikaliśmy temu.

Najgorsze miało się dopiero zacząć. Następnego dnia od rana wszystkie serwisy informacyjne podawały informacje o coraz większej liczbie zakażonych. Pojawiła się pierwsza ofiara śmiertelna. Wszystko zaczęło się toczyć tak szybko, jak kula śnieżna. Skakaliśmy po kanałach w poszukiwaniu nowych informacji dotyczących koronawirusa. Mój mąż powiedział, że potwierdzeniem tego, że sytuacja jest poważna będzie zamknięcie szkół i sądów. Poszliśmy z synem do parku, rodzice innych dzieci mówili, że ich firmy zaczynają umożliwiając pracownikom smart working i urlopy. Moja firma milczy przez cały weekend. Wieczorem premier Conte ogłasza zamknięcie szkół wszystkich szczebli.

Na pracowym whatsappie zaczyna wrzeć. w końcu dowiadujemy się, że mamy przyjść do pracy i zrobimy zebranie.

Poniedziałek

W poniedziałek przerażona idę do pracy. A raczej jadę. Metrem. Spotykam kilkaset ludzi idąc ulicą, jadąc metrem, przesiadając się z jednego metra do drugiego, wysiadając metra na stacji kolejowej, która jest znanym węzłem przesiadkowym, wchodząc do drapacza chmur, gdzie pracuje kilka tysięcy osób. Jestem przerażona. Chorych jest już ponad 200, kilka ofiar śmiertelnych.

Co prawda mówią, że „to taka grypa”. I że nie ma się czego obawiać. Jakoś nie pasuje mi to do tego, co się dzieje dookoła.

Ale wróćmy do mojej pracy i do zebrania. Mój bezpośredni przełożony jest jednocześnie dyrektorem zarządzającym. W moim oddziale firmy pracuje niewiele ponad dwadzieścia osób. W przytłaczającej większości -kobiety, z całej Lombardii- nie tylko z Mediolanu. Każda z nas oczekiwała jakieś decyzji, przejawu solidarności, ludzkiego zrozumienia. Nie muszę dodawać, po takim wstępie, że nic z tego nie było. Według naszego szefa byłyśmy rozhisteryzowane, nielogiczne a nasze objawy bezsensowe i nieuzasadnione. Dopytywał po kilka razy, jaki miałby być sens tego zebrania. Koleżanka musiała powiedzieć, że ma ono służyć temu, żeby się przygotować, na wypadek, gdyby sytuacja się jeszcze pogorszyła. Wg niego nie było takiej konieczności. Smart working był nie możliwy dla wszystkich, ale mogliśmy pójść na urlop. Zadał pytanie: „Kto chce dalej przychodzić do pracy a kto nie chce nić robić i siedzieć w domu?”. Tam padło również przekleństwo, ale oszczędzę go Wam. Po tak postawionym pytaniu nikt nie śmiał kontynuować. To, oczywiście było potwierdzeniem tego, że nie wiemy, czego chcemy a samo zebranie nie miało kompletnie sensu.

Wtorek

Zostaje zwołane kolejne zebranie, tym razem poproszono nas również o omówienie terminów każdego działu na następne dwa tygodnie. Konkluzja: mamy czas do środy włącznie, aby zrobić to, co najpilniejsze, bo od czwartku firma będzie zamknięta. 2/3 dni, po to, żeby zobaczyć , jak się rozwija sytuacja. Każdy z nas miał ustawić wiadomość out of office. Zazwyczaj to firma sugeruje nam treść, aby wszyscy mieli taką samą wiadomość. Tym razem też zasugerowało wszystkim, żebyśmy napisali, że jesteśmy na ….urlopach. Początek epidemii, w regionie, w którym sytuacja postępuje w przerażającym, a tu dwudziesto kilku osobowa firma w całości jest na wakacjach. A co!

Środa

Praca wre. Chcemy podopinać wszystko, bo mogą to być 2/3 dni a może być dłużej.

Czwartek, Piątek, Sobota, Niedziela, Poniedziałek

Czas w domu upływa na oglądaniu wiadomości, dyskusjach i strachu co to będzie. Kolejne firmy wysyłają swoich pracowników do pracy zdalnej. U nas cicho. Internet zalewa fala fake newsów, co do ilości i miejsc odkrycia nowych ognisk koronawirusa w Mediolanie.

Wszystko w porządku – wracajcie do pracy

Liczny zakażonych na dzień rosną w zastraszającym tempie, ale my w poniedziałek wieczorem dowiadujemy się, że mamy wrócić do pracy. Tymczasem sytuacja staje się coraz bardziej absurdalna. Czujemy się jak w filmie science fiction. Powoli docierają głosy, że sytuacja w szpitalach robi się nieciekawa. Chociaż dyrektorka instytutu chorób zakaźnych przy szpitalu „Sacco” w Mediolanie nerwowym głosem i prawie w histerii ogłosiła, że nie rozumie tego całego szaleństwa, kiedy chodzi o zwykłą grypę; która potem nie okazała się zwykłą grypą a atypowym zapaleniem płuc i jeszcze innymi pokrewnymi chorobami.

Wróciliśmy i przepracowaliśmy tydzień. To uśpiło naszą czujność. Na pierwsze głosy o zamknięciu Lombardii, prezydent Mediolanu Beppe Sala utworzył hasztag #MilanoNonSiFerma – Mediolan się nie zatrzymuje. Ani gospodarczo ani towarzysko. Wstyd przyznać, ale ja też rozluźniłam się całkowicie. W sobotę wieczorem poszliśmy na pizzę. Lokal pękał w szwach. Nie tylko mnie tego brakowało. To był również czas memów. Oto kilka z nich:

Niestety po tym weekendzie nastąpił boom nowych zakażeń, a sytuacja w szpitalach zaczęła być tragiczna. Premier w specjalnym wystąpieniu postanowił zamknąć Lombardię, Weneto i kilka innych prowincji. Tej nocy stacje kolejowe w Mediolanie przeszyły oblężenie. Mieszkający w Lombardii studenci i pracownicy z Południa masowo chcieli opuścić region. Wyglądało to tragicznie. Zobaczcie:

WIDEO FANPAGE EKSODUS

I było bardzo niebez

Kolejny poniedziałek

A my „radośnie” idziemy do pracy. Czeka na nas kolejne zawiadomienie o zebraniu, więc przygotowujemy terminy na najbliższe dwa tygodnie> Zebranie ścina nas z nóg. Nie wszyscy możemy dostać smart working, bo system jaki ma nasza główna siedziba do pracy zdalnej jest bardzo kosztowny i sam token generujący kody kosztuje 1.500 euro na osobę. W zamian za to zachęca nas do zastanowienia się nad rozwiązaniem tej sytuacji, które – jeśli spodoba się naszej firmie matce w Monachium – zostanie wdrożone do innych siedzib, które za około dwa tygodnie będą w podobnej sytuacji.


Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

zBLOGowani

zBLOGowani.pl

Copyright Różana fontanna 2023 - Theme by ThemeinProgress